Szmatrix

 

„Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie”[1]

 

Czas operacyjny 9:00, jedna z głównych ulic miasta Krakowa.

Za 2 minuty wrota do piekieł zostaną otwarte i rozpocznie się death race, rozgrywka w bitwie pod Dolce Havaną i Vice Versacze, gdzie reguły poszanowania bliźniego będą  z całą babską zawziętością deptane i gwałcone. Wioski waszych myśli i stereotypów na temat kobiet, które tak pielęgnowaliście w swoich głowach, będą plądrowane i palone. Więc ostrzegam. Zebraliśmy się tutaj dzisiaj, by wbić gwóźdź do trumny waszych mizoginistycznych teorii.

Ten agresywny zlepek kobiecych ciał wykwitający o wczesnych porankach,   w zaskakująco nieregularnych punktach miasta, ma swoją profesjonalną nazwę, jest nią nic innego jak – dostawa. Zaledwie parę liter, lecz jak skutecznie zmieniają Wasze żony, matki i kochanki w bezwzględne bestie, które posuną się dużo dalej niż myślicie.

Gombrowicz był by zachwycony. To właśnie second handy stały się jednym   z nielicznych miejsc we współczesnym świecie, gdzie kobieta zrzuca maskę kultury i odsłania swój najbardziej zwierzęcy instynkt. To miejsce, dla którego Darwin oddał lewe jądro by móc je zbadać.

Właśnie tam, uderza w Ciebie gwałtownie jak fala gorąca podczas menopauzy myśl, że koczownicza przeszłość naszych pramatek nie poszła na marne – ale odłożyła się w najciemniejszych zakątkach umysłu i jedynie pokryła grubą warstwą kurzu.

Przyjrzyjmy im się z bliska. Czyta: Krystyna Czubówna.

Samica człowieka koczuje przed wejściem do sklepu, gdzie będzie mogła nabyć atrakcyjną używaną odzież za bardzo niską kwotę. Prawdopodobnie uczyni ją bardziej atrakcyjną w stosunku do społeczeństwa i nie wątpliwie ważnej jej części – mężczyzn. Drzwi do ziemi obiecanej zostają otwarte. Kobiety początkowo się w nich blokują lecz po chwili zalewają sklep jak Szwedzi Polskę podczas potopu. Niektóre w pośpiechu całują medaliki z Matką Boską i z podejrzanym uśmiechem chowają je w dekoltach. W powietrzu unoszą się gęste opary nienawiści. Wszystkie spazmatycznie rzucają się na kosze z przecenionym towarem: wyrywają sobie z rąk szmaty, wydając przy tym groźne pomruki i warknięcia. Trzask wieszaków wybija skutecznie z głowy przepuszczanie tych potworów w tramwajach. Podejście do kasy przypomina obronę Jasnej Góry. Kasjerka o twarzy wyrażającej brak reklamacji jest na skraju załamania nerwowego.

W sklepach z używaną odzieżą widziałam już naprawdę wiele. Dzięki nim, jestem wstanie sobie zwizualizować opowieści rodziców, o tym co się działo w komunie, kiedy wszystko było na kartki oraz nielegalne walki kogutów w Tajlandii, o których czytałam wcześniej tylko w National Geographic. Widziałam raz nawet swoją sąsiadkę, dopóki nie zobaczyłam jej „oblicza zszarganego wyprzedażą” myślałam, że to dobroduszna, niezbyt ruchliwa i powściągliwa staruszka: – Gdzieeee? Pani! To moje! JA miałam pierwszaaa! – czerwona na twarzy, siłowała się z dużo młodszą tipsiarą.

Kaliber przywożonych ubrań jest zawsze wprost proporcjonalny do odmóżdżenia  i wyprasowania fałd kory mózgowej, kobiecej części populacji. Czego okazja nie robi  z człowiekiem, czy nie lepiej jest zachować dumę i nie mieć nowych butów od Marks&Spenser? Przecież jesteśmy tylko epizodami w życiu rzeczy.


[1] Dante, Boska Komedia I 3, 9

 

Zwykły wpis